Chociaż bazy dopiero zaczynają być doceniane przez szersze grono kobiet i coraz częściej zaczynamy się do nich przekonywać, w mojej kosmetyczce są punktem obowiązkowym już od kilku miesięcy. Kilka postów wcześniej, gdzie główne skrzypce odgrywały bazy rozświetlające, wiele z was nie kryło swoich obaw przed ich stosowaniem. Przez długi czas również nie brałam ich pod uwagę, nawet przy makijażach na większe wyjścia (co było wielkim błędem). Częste nakładanie bazy niekoniecznie musi wiązać się z problemami skórnymi, zapychaniem czy podrażnieniami - wystarczy znaleźć odpowiednią dla swoich potrzeb i a przede wszystkim tolerowaną przez skórę. W przypadku kiedy macie tłustą, bądź mieszaną cerę (tak jak ja), odpowiednie przygotowanie skóry do nałożenia podkładu może naprawdę wiele zdziałać, więc nawet jeśli dotychczas wasze skóra niekoniecznie dobrze reagowała na tego typu produkty, nie musicie się od razu poddawać, może warto znaleźć swój ideał?
Seria bazowych wspomagaczy od Lirene przewinęła się kilka razy przez blogi i moją uwagę szczególnie przykuła wersja matująca w różowej tubie. W mojej kosmetyczce brakowało bazy, która kontrolowałaby świecenie, więc zbierane laury przez ówczesne nowości Lirene stały się gorącą pozycją do przetestowania. Dodam, że takiego produktu nie posiadałam, ponieważ próbowane dotąd bazy zazwyczaj mnie zapychały albo zupełnie się nie sprawdzały.